poniedziałek, 18 marca 2013

Przystanek autobusowy


W mojej domowej filmotece miałam dotąd tylko jeden film z Marilyn Monroe – Pół żartem, pół serio (co nie znaczy, że innych filmów nie widziałam). Doprawdy, sama nie wiem jak to się stało. Natknąwszy się jednak kilka dni temu na Przystanek autobusowy w dobrej cenie postanowiłam zacząć naprawiać ten błąd.

Bus stop

Przystanek autobusowy to opowieść o Bo Deckerze (Don Murray), nieokrzesanym kowboju, który po raz pierwszy wyjeżdża z rodzinnego rancza. W towarzystwie Virgila, wiernego przyjaciela i opiekuna, jedzie do odległego miasta by wystartować w rodeo. Chłopak jest wielki, silny i nastawiony na wygraną, na której z pewnością skupiłby się w pełni, gdyby nie pewna rozmowa... Choć nigdy nie spotykał się z dziewczynami, słyszy od przyjaciela, że powinien o tym pomyśleć (ma 21 lat więc rzeczywiście, najwyższa pora). Młodzieniec naiwny oczywiście zakłada, że nie będzie to zwykła, miła dziewczyna. Będzie to anioł.

Bo spotyka swojego anioła w saloonie. Ma na imię Cherie (Marilyn Monroe), stoi na podwyższeniu i usiłuje śpiewać, ubrana w skąpy kostium. Komuś bardziej obytemu z rzeczywistością wydałaby się raczej aniołem upadłym, ale nasz nieokrzesany Bo zakochuje się od pierwszego wejrzenia. I tu sytuacja zaczyna się komplikować.

Przystanek jest perfekcyjnym połączeniem filmu kowbojskiego i komedii sytuacyjnej. Mamy więc piękne sceny krępowania cielaka i jazdy na byku oraz kontrasty: bohatera, który jest równie naiwny co arogancki, bohaterkę, która marzy o Hollywood, ale śpiewa w podrzędnym barze i historię, która pokazuje, że choć siła przydaje się na rodeo, to jednak z kobietami trzeba postępować nieco inaczej.


Marilyn nikomu specjalnie przedstawiać nie trzeba, ale po obejrzeniu Przystanku zaczęłam zastanawiać się nad jej fenomenem. Kiedyś przeczytałam, że jej ogromna popularność wynikała z potrzeby odnalezienie przeciwwagi dla wizerunku femme fatale, takiej np. Rity Hayworth, która będąc wulkanem namiętności i tajemniczości przytłaczała bezradnych mężczyzn. Według tej opinii (Teodora Toeplitza mam wrażenie) wizerunek głupiutkiej blondynki miał przełamywać nieśmiałość męskiej publiczności i pozwalać by poczuli się mądrzejsi. Coś w tym musi być, nadal przecież krążą dowcipy o blondynkach, a my, kobiety, nie od dziś wiemy, że kiedy trzeba coś załatwić z potencjalnie bezmyślnym mężczyzną (wiem, wiem, to seksizm, ale myślę, że wszyscy mamy do niego zdrowy dystans, prawda?), najlepiej udawać słodziaka, który nie radzi sobie z niczym.

Z drugiej strony Monroe z pewnością nie była płaską blondynką – idiotką. Jej biografii ukazało się wiele. Wiemy, że miała trudne dzieciństwo, tułała się po sierocińcach i rodzinach zastępczych, była wykorzystywana seksualnie. Kiedy miała 18 lat zaproponowano jej pierwsze sesje zdjęciowe, wtedy też przefarbowała się (naturalnie była brunetką) na blond, a jakiś czas później trafiła do wytwórni 20th Century Fox. Po kilku latach grania epizodycznych rólek otrzymała pierwszy większy angaż, zagrała w Asfaltowej dżungli (1950), a już trzy lata później w jednym z najważniejszych swoich filmów Mężczyźni wolą blondynki. To wtedy zaśpiewała Diamonds Are a Girl Best Friend, piosenkę, która wiele tygodni pozostawała w czołówce list przebojów. Później był Słomiany wdowiec (to z tego filmu pochodzi słynny kadr z podwianą sukienką), Książę i aktoreczka, Pół żartem, pół serio, nominacje do nagrody BAFTA, Złoty Glob, sława na cały świat.

Aktorka z jednej strony znana była z ciągłego zapominania tekstu i wpadania w histerię, z drugiej, uczęszczała do szkoły aktorskiej by szkolić swój warsztat, Joshua Logan, reżyser Przystanku, obwołał ją "jednym z największych talentów wszech czasów i najbardziej uzdolnioną współczesną aktorką filmową - sympatyczną, dowcipną, niezwykle inteligentną i całkowicie pochłoniętą pracą", a krytycy rozpisywali się, że w tym filmie „raz na zawsze rozwiała obawy całego narodu, że ma jedynie fascynującą powierzchowność".

Marilyn jest ikoną, kwintesencją lat 50. Inspirowała i z pewnością jeszcze przez dekady inspirować będzie kobiety. Ja wypatrzyłam dziś przede wszystkim jej cudowną, satynową, ołówkową spódnicę, z guzikami na całej długości. Niedawno znalazłam w sieci podobną krojem, choć ta ma guziki kontrastowe, a linia cięcia jest po łuku.

ilovevintage

Ciekawa jestem bardzo, co się stało z jej pięknym, zielonym kostiumem. Znalazłam informację, że 3 grudnia 2011 wystawiony został na aukcję i oszacowano, że osiągnie cenę około 200 tys. funtów, ale nie wiem co było dalej. Może coś słyszeliście?  

Marylin Monroe

6 komentarzy:

  1. Ah, Marilyn;) co tu więcej mówić... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego Marylin jest właściwie uważana za "ikonę kobiecości"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę co najwyżej napisać dlaczego wg mnie jest ikoną. Weszła do Hollywood będąc zupełnie inną niż pozostałe ówczesne gwiazdy, była świetną aktorką (vide "Pół żartem pół serio" chociażby) stworzyła kanon, który dotąd podoba się światu, doskonale znała swoje ciało i umiała wykorzystać wszystkie swoje atuty. No i miała trochę szczęścia. :)

      Usuń
  3. Przyznaję, że "Przystanku" nie widziałam, nadrobię to niedopatrzenie przy najbliższej okazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie! Chociaż muszę przyznać, że aktorsko nie jest to jej najlepszy film. Ani z pewnością najmądrzejszy. A śpiewać nauczyła się później o wiele lepiej. A i tak warto. :)

      Usuń
    2. Też muszę nadrobić. Ostatnio obejrzałam kilka razy "My Week With Marylin" i powtórzyłam sobie "The Prince and the Showgirl". :)

      Usuń