Lubię tańczyć, ale nigdy się nie
uczyłam, na potańcówki nie chodziłam, a teraz żałuję. Dlatego
bardzo się ucieszyłam kiedy w zeszłym roku miałam okazję pójść
na lekcję tańca o dziwnej nazwie: Lindy hop. Wygrałam ją w
konkursie, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale
postanowiłam sprawdzić, co to jest. Wujek google otworzył przede
mną swoje podwoje, a ja oniemiałam z wrażenia. Toż to jest
piękne!
Kiedy dotarłam na lekcję okazało się
na dodatek, że to taniec, w którym naprawdę dużo zależy od
partnera. Innymi słowy, nawet ja, poprowadzona odpowiednio,
tańczyłam. Było to niezwykle dziwne doświadczenie, powiadam Wam,
bo jedyne co robiłam, to starałam się nie przeszkadzać mojemu
tanecznemu partnerowi i ze zdziwionym wyrazem twarzy zauważałam, że
tańczymy. Los chciał, że na tej jednej lekcji się skończyło,
ale ciągle myślę, czy by nie zrobić kolejnego podejścia. Tylko
skąd ja wezmę chętnego do wspólnej nauki partnera?
<a href="http://www.bloglovin.com/blog/6696555/?claim=rgz292du74q">Follow my blog with Bloglovin</a>
Ostatnio natknęłam się na informacje
o krakowskim Swing Era Festivalu i ochota do nauki wróciła w
dwójnasób. Na sam festiwal nie dam rady pojechać, czego strasznie
żałuję, ale napiszę Wam czego się dowiedziałam. Może ktoś ma
bliżej? To już w przyszłym tygodniu!